czwartek, 4 lipca 2013

[SK] Drugi dzień w Koszycach

Nie pisałam przez parę dni, ale mam zamiar nadrobić zaległości. Szczerze mówiąc dopiero wczoraj działo się coś wartego opisania.

Moje praktyki teoretycznie miały się rozpocząć pierwszego lipca. Teoretycznie. Cały poniedziałek miałam wolny, a na dodatek byłam sama wśród samych Słowaków, bo reszta jeszcze nie dotarła. Za dużo nie robiłam. Zjadłam śniadanie (chałka, margaryna i miód) i dowiedziałam się, że na Słowacji pije się wodę z sokiem - do śniadania, obiadu i kolacji. I do tego na zimno. Pomyślałam, że nie ma bata, muszę sobie kupić herbatę, bo tak na zimno do śniadania? Potem stwierdziłam, że muszę obejrzeć okolicę. Spacer po pobliskich uliczkach zajął mi około godzinę. Znalazłam kilka przystanków autobusowych, cmentarz, kościół i piekarnię. Podczas tej krótkiej włóczęgi dwa samochody się zatrzymały, a ich pasażerowie zaczęli bardzo szybko do mnie mówić po słowacku. Na szczęście po ichniemu "nie wiem" i "nie rozumiem" jest tak samo ;). Zdaje się, że pytali mnie o cmentarz, ale nie jestem pewna.

Główne wejście do kościoła w Koszycach.
Potem wróciłam na obiad. Dostałam jakąś zupę warzywną i langosze. Dla nich to wielki przysmak, mnie nie bardzo podchodziły. Jak dają to jem, więc jakoś to wszystko przełknęłam. Po południu był czas na małą drzemkę, po czym jeden z chłopaków pomieszkujących w pokoju obok zapytał, czy idę z nimi do sklepu. Jakieś 20 minut później dotarliśmy do supermarketu. Nic nie kupowałam, raczej sprawdzałam ceny i próbowałam zapamiętać nazwy produktów. Największe zaskoczenie dla mnie - maszyna do krojenia chleba, samoobsługowa. I wszyscy z niej korzystali. Może nie wiedzą jak smakuje pajda świeżo upieczonego chleba z masłem? Właściwie to masła też nie jedzą, raczej margarynę. Po wyjściu ze sklepu poszliśmy na lody. Budka mała, niepozorna, powiedziałabym nawet, że trochę ukryta. Ale za to jakie pyszne lody! I wielkie gałki! Pogadaliśmy chwilę i okazało się, że właściciel to Chorwat, sam robi lody, które sprzedaje, a owoce podobno kupuje na pobliskich targach. Dlatego w różne dni można kupić różne smaki. Cenowo też jak w Polsce - 40 eurocentów za gałkę. Pyycha ;)

Wróciliśmy, zjadłam kolację (chleb z margaryną i szczypiorkiem). Położyłam się, prawie zasypiałam, gdy usłyszałam pukanie w okno. Nie miałam pojęcia co się dzieje, pali się, czy co. Okazało się, że przyjechał praktykant z Turcji. Zajęło mu to 18 godzin i 3 środki transportu, ale dotarł. To dopiero determinacja! I tak minął mi drugi dzień pobytu w Koszycach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz